Naleśniki były daniem awaryjnym, gdy moje córki były małe i chciałam przygotować w ekspresowym tempie coś co lubią. Teraz mogę sobie pozwolić na poszukiwanie i próbowanie różnych wariantów znanych potraw i nie muszę już się spieszyć. Zainspirowana przez Lucynę Ćwierczakiewiczową i jej książkę "365 obiadów", przygotowałam naleśniki w oparciu o recepturę z połowy XIX wieku.
Przepis:
4 jajka
szklanka mąki
szklanka mleka (chudego) lub 1/2 szklanki tłustego mleka i 1/2 szklanki wody
łyżka klarowanego masła
szczypta soli
Cztery żółtka, pół łyżki masła, mąkę, mleko (mleko i woda) i sól rozrobić na ciasto. Ubić pianę z czterech białek, dodać do ciasta i delikatnie wymieszać.
Rozgrzać patelnię, posmarować masłem, wlać ciasto i energicznie obracać patelnię, aby ciasto się rozprowadziło na całej patelni. Smażyć na złoto z obu stron. W ten sposób usmażyć wszystkie naleśniki.
Maliny opłukać i zmiksować dodając cukier puder, według własnego smaku. Im kwaśniejsze maliny, tym więcej cukru.
Naleśniki są trochę grubsze, niż standardowe, wyszły bardzo pulchniutkie i mięciutkie. Najlepiej naleśnika złożyć na pół, polać sosem malinowym, usiąść wygodnie i zajadać.
Palce lizać :)
Och, jakie pyszności! Uwielbiam naleśniki w każdej formie, na słodko, na słono, zapiekane z nadzieniem, czasem nawet bez niczego. Sam widok tych z sosem malinowym pobudził moje kubki smakowe :)
OdpowiedzUsuńTo były pierwsze maliny, jakie jadłam w tym roku, ale na pewno nie ostatnie :)
OdpowiedzUsuń